176 KM -  BRUNTAL – HOLIC [SLO]

 

Pobudka o czwartej. Dokoła biało, wszędzie gęsta mgła.

Po zjechaniu z góry podążaliśmy w stronę Ołomuńca. Śliczne krajobrazy, wielkie łagodne wzniesienia pokryte masą makówek.

Tego dnia trafił się niezły zjazd, gdzie pruliśmy ponad 50km/h za rozpędzonymi ciężarówkami w dół.

Po południu przystanek w małym miasteczku na obiad. Chwile rozmawialiśmy z ludźmi, którzy pytali się nas dokąd jedziemy i skąd jesteśmy. Pochwalili Polskę, i życzyli nam udanej podróży. Po obiedzie szybko zebraliśmy się w dalszą trasę, zależało nam, żeby dotrzeć dzisiaj na Słowację. Ciągle mocne podjazdy i zjazdy, w pewnym momencie coś strzeliło mi w kolanie. Straszny ból w rzepce, przy każdym ruchu nogą. Starałem się naciskać na pedały tylko jedną nogą, ale przy krótkich, ale stromych górkach ,to nie jest łatwe. Radek naciągnął sobie mięśnie w łydce.  Ból się nasilał, a nad naszymi głowami zanosiło się na niezłą burzę. Zatrzymaliśmy się więc w barze, żeby przeczekać to ustrojstwo i dać ulgę dla nóg.

Znieczulił nas zimny Radegast. Burza przeszła bokiem. Czas na dalszą podróż. Zaraz po wyjechaniu z baru, ukazał się naszym oczom sympatyczny znak, który poinformował  o 11% nachyleniu. Ból w kolanie momentalnie wrócił ze zdwojoną siłą. Wiedzieliśmy, że nie możemy czekać – czas płynie. Zacisnąłem zęby i młóciłem pedałami jak chłop zboże.
Przed zmierzchem udało się przekroczyć granicę ze Słowacją. Moja opinia na temat tego państwa uległa pogorszeniu. Miasteczka, przez które przejeżdżaliśmy były zasypane gruzami i śmieciami,  smród, syf i ubóstwo i Cyganie . Na podwórkach  stały obok siebie  wypasione fury i stare pordzewiałe złomy. Duży kontrast pomiędzy biedą i bogatą mafią w szumidresach. Pierwszy raz poczułem strach przejeżdżając przez miasteczko. Ludzie patrzyli się na nas, jakby chcieli nas zabić. Niepokój potęgowała też godzina. Robiło się ciemno ,  a nie mieliśmy zamiaru spać na opuszczonych stacjach benzynowych i tym bardziej pytać się kogoś o nocleg. Według mojej mapy najbliższy kemping 70 kilometrów dalej – za daleko. Zjechaliśmy z krajówki w polną drogę z betonowych płyt. Wszędzie dzikie wysypiska śmieci. Jechaliśmy tak około 2 km, do torów kolejowych. Zeszliśmy z rowerów i kolejne 500 m prowadziliśmy po rżysku. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym mogliśmy się poczuć na tyle bezpiecznie, żeby jakoś zasnąć.




© 2014 Copyright & design by Mikołaj Kuropatwa. All rights reserved.